Irka Dudka żywot bluesowy
Andrzej Matysik
Urodził się 7 maja 1951 w Katowicach. Ślązak z dziada pradziada. Gdy miał sześć lat, rodzice posłali go na lekcje skrzypiec, obowiązkowe były też wizyty w filharmonii. Pod koniec nauki w podstawówce wpadł w nie najlepsze towarzystwo kolegów słuchających muzyki z sobie tylko znanymi sposobami zdobywanych płyt i taśm egzotycznie brzmiących nazwisk w rodzaju Alexis Korner, John Mayall, The Rolling Stones, The Artwoods, o których trudno było wtedy znaleźć jakikolwiek ślad w oficjalnych audycjach radiowych i prasie. Niewiele wtedy wskazywało na to, że muzyka stanie się jego sposobem na życie. Trenował też pływanie i narciarstwo. Wtedy chyba sport kochał nade wszystko a celem jaki wyznaczyli mu rodzice było uzyskanie solidnego zawodu i życiowej ogłady.
Muzyka jednak coraz bardziej wchodziła w jego życie. Dostał się do elitarnej wtedy w Katowicach szkoły średniej – Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych na wydział elektryczny, którą z dyplomem maturzysty opuścił pięć lat później. Tam też szybko znalazł bardzo odpowiadające mu muzyczne towarzystwo, skupione wokół działającego przy szkolnym klubie zespołu Skarabeusze. Grali piosenki Czerwonych Gitar i inne tego typu polskie rzeczy, a kiedy ja przyszedłem, zaczęliśmy grać Stonesów, Animalsów - muzykę, która mnie fascynowała. Był skład z Jurkiem Piotrowskim, wcześniej nazywali się Kolorowi - ich też zaraziłem angielskim rhythm’n’bluesem. Fascynacja muzyką, która do Polski przyszła z Anglii, a korzeniami sięgała Delty Missisipi, narastała by szybko zdominować jego muzyczną wrażliwość. Krąg jego muzycznych przyjaciół stanowili wtedy m.in. - oprócz wspomnianego już Jurka Piotrowskiego - Maciej Radziejewski, Wojciech Konwiński, Andrzej Bartoszek, Janusz Hryniewicz, Stefan Płaza, Wojciech Taboł.
Niektórzy z kolegów grali już wtedy w popularnym, katowickim klubie studenckim „Ciapek”. Pamiętam, że razem z Maćkiem Radziejewskim nie śmieliśmy wejść do środka i staliśmy po cztery, pięć godzin pod drzwiami podsłuchując, jak grają. Wojtek kiedyś nas zauważył. «Chciałbyś grać?» – zapytał. «No ja już trochę gram, na skrzypcach, ale chciałbym na gitarze». A on na to: «A może na harmonijce?». «Też bym chciał» – odpowiedziałem. «No to masz» - i podarował mi harmonijkę. Prawdziwą, bluesową - wspomina po latach tamte czasy Dudek.
Pod koniec lat 60. Irek-harmonijkarz i już wtedy początkujący wokalista i pasjonat bluesa rozpoczął studia na wydziale technicznym Uniwersytetu Śląskiego. Coraz większe angażowanie się w muzykę i ugruntowujące się przeświadczenie, że to właśnie ona będzie jego sposobem na życie zaważyły, że rozstał się z uczelnią w połowie studiów. Niedługo potem stał się członkiem kwartetu, który, mimo niedługiej żywotności, szybko zdobył na Śląsku sporą renomę. Był to Silesian Blues Band, którego skład stanowili także Jerzy Piotrowski, Józef Skrzek i Apostolis Anthymos. Pamiętam, że koncert tego kwartetu w bytomskim klubie „Pyrlik” był dla mnie niezwykłym i długo pamiętanym wydarzeniem. Nigdy wcześniej nie słyszałem takich dźwięków w wydaniu polskich muzyków.
Niedługo potem pozostała trójka muzyków stworzyła legendarne SBB, a Dudek w 1972 r. na krótko związał się z krakowską grupą bluesową Hall Jarosława Śmietany. Potem był krótki flirt z beatowymi Wiślanami 69 a w 1974 r. Tadeusz Nalepa zaproponował mu udział w trasie koncertowej, związanej z otrzymaniem przez zespół Breakout „Złotej Płyty” za longplay Karate. Przez kolejne dwa lata był członkiem zespołu Jerzego Grunwalda. Grał coraz więcej, tyle że cały czas nie na swoje konto.
Usamodzielnił się pod koniec 1975 r. Doszedłem do momentu, w którym granie za plecami lidera przestało mi odpowiadać – wspomina Irek. Popularna wtedy płyta Apocalypse The Mahavishnu Orchestra, dała początek zespołowi o takiej nazwie, który, jak się po czasie okazało, stał się wylęgarnią blues-rockowych talentów. W jego najbardziej znanym składzie grali: Ireneusz Dudek – śpiew, harmonijka, skrzypce, Jan Borysewicz – gitara, Krystian Wilczek – bas, Marek Surzyn – perkusja, Andrzej Dybul – instr. perkusyjne i Rafał Rękosiewicz – organy. Dudek w wielu późniejszych wywiadach powtarzał, że najbardziej mu żal właśnie niewykorzystanych szans artystycznych Apokalipsy. Graliśmy bluesa i hard-rock. Przez półtora roku konstruowaliśmy nasz własny sposób odtwarzania ulubionych stylów, wypracowaliśmy własne «Śląskie brzmienie». Mieliśmy kilka udanych nagrań, ale żadnego przeboju. Gdybyśmy działali kilka lat później, kiedy powstał ruch Muzyki Młodej Generacji, bylibyśmy na pewno jedną z pierwszych kapel w Polsce – wspomina. Nie było wtedy szans na utrzymanie się na rynku z taką muzyką.
Z kolegą prawie że „z podwórka”, a wtedy studentem Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, Janem Janowskim stworzył duet Irjan grający utwory Paula Butterfielda, Mike’a Bloomfielda, Alexisa Kornera, Johna Mayalla, Johna Lee Hookera oraz własne do wierszy Jerzego Harasymowicza, Macieja Zembatego, Józefa Andrzeja Grochowiny.
W latach 1977-78, Irjan wystąpił m.in. na Pop Session w Sopocie, Jesieni z Bluesem w Białymstoku, Muzycznym Campingu w Lubaniu Śląskim, odbył trasy koncertowe po Polsce z brytyjskimi grupami Mungo Jerry i The Rubettes, dokonał nielicznych nagrań radiowych w Bydgoszczy i Białymstoku. Z czasem Irjan przyjął formę tria, a potem kwartetu.
W 1980 r. z ostatnim składem Irjana wyjechał do USA, towarzysząc eks-wokaliście grupy No To Co Piotrowi Janczerskiemu w programie Wieczerza wigilijna na dworze księcia Radziwiłła. Muzycznie Dudek nie wspomina tego dobrze, ale samej wyprawy nie żałuje. Amerykę trzeba zobaczyć chociaż raz. Najistotniejsze było jednak to, że miałem okazję zawitać do bluesowych klubów Chicago, a nawet trochę w nich pojamować – wspomina po latach.
W 1981 r. Dudek pokazał swoje drugie oblicze – wizjonera oraz przyszłego menadżera i przedsiębiorcy. Gdy organizowałem pierwszą Rawę Blues, to wokół pukano się w czoło: «Gdzie ty się Irek pchasz z tym bluesem, w co ty się bawisz? Przecież to jest przegrana historia!». Mało kto wierzył, że blues przyjmie się u nas. Ja wierzyłem...
Rawa Blues powstała w oparciu o środowisko studenckie, bardzo szybko stała się najważniejszym miejscem do prezentacji bluesa w Polsce i z roku na rok, w kierunku stolicy Śląska podążały coraz liczniejsze rzesze miłośników bluesa. Po zmianach ustrojowych w 1989 r. przyszłość festiwalu stanęła pod wielkim znakiem zapytania, gdyż dające finansowe oparcie organizacje studenckie zostały rozwiązane. W 1992 r. Dudek podjął wielce ryzykowną na tamte czasy decyzję kontynuowania organizowania festiwalu, już na własny koszt. Festiwal stał się międzynarodowym i to dzięki udziałowi w nim największych gwiazd bluesa. Jeszcze w latach 90. koncertowali w Katowicach m.in. Luther Allison, Koko Taylor, Magic Slim, Carey Bell, Harry „Cuby” Muskee, The Blues Band, Joanna Connor. Dziś obecność gwiazd tej klasy nie stanowi już u nas żadnej sensacji, ale 20 lat temu na koncert każdego z tych wykonawców czekało się z wypiekami na twarzy.
Wróćmy jednak do 1981 r. i pierwszej edycji Rawy Blues. Dudek bowiem nie zaprzestał swej działalności jako artysta. Już na pierwszej Rawie zaprezentował się z towarzyszeniem jazz-rockowej grupy Kwadrat (swojego zespołu w tym czasie jeszcze nie miał). Rok później na potrzeby festiwalu stworzył formację Dudek Blues Band, w której towarzyszyli mu: Adam Banach - gitara, Jacek Gazda - bas, Krzysztof Głuch - pianino, Jerzy Węglewski - perkusja oraz czteroosobowa sekcja saksofonistów z orkiestry Jerzego Miliana. Dudek zaśpiewał m.in. po polsku bluesa Gdzie jest to miejsce, zaś instrumentalna Przebierka miała się odtąd stać finałowym punktem Dudkowych koncertów na wiele lat.
Odtąd też stało się regułą, iż każda kolejna Rawa była areną pokazującą nową artystyczną twarz Dudka. W 1983 r. zadebiutował na czele Sesji Bluesowej Ireneusza Dudka. Był to potężny, motoryczny, kilkunastoosobowy big-band – czegoś takiego jeszcze na naszym bluesowym rynku nie oglądano. Formuła zespołu nie była hermetyczna, przewinęli się przezeń m.in. gitarzyści Apostolis Anthymos, Andrzej Urny i Grzegorz Kapołka, Andrzej Rusek - bas, Rafał Rękosiewicz - organy Hammonda, Krzysztof Głuch - fortepian, Jerzy Piotrowski - perkusja, Jan Błędowski i Henryk Gembalski - skrzypce, Krzysztof Popek - flet, Aleksander Korecki - saksofon altowy, Bronisław Duży - puzon, główny twórca aranżacji na big-band. Okazjonalnie występowali z Dudkiem, bracia Wodzińscy z grupy Easy Rider oraz muzycy jazzowi, m.in. Tomasz Stańko i Janusz Muniak.
Big-band początkowo wykonywał standardy bluesowe (Hoochie Coochie Man, I Feel So Good, Rollin’ And Tumblin’, Trouble In Mind). Z czasem repertuar poszerzył się o – utrzymane w podobnej orientacji – kompozycje lidera Something Must Have Changed, The Blues, Straight Blues, One Day Hero. Porównywano ją do słynnej Kornerowskiej CCS albo do hendriksowskiej orkiestry Gila Evansa.
W 1984 r. Dudek buduje - jak potem wspominał - trochę z przypadku, trochę na przekór, trochę dla wygłupu - formację Shakin’ Dudi. Grali rock'n'rolla w manierze z początku lat 60. Był to strzał w „10”. Dudek wreszcie stworzył przeboje, na które czekał przez wiele lat. Skomponowane do tekstów punkowego gitarzysty Dariusza Duszy: Och, Ziuta, Au sza la la la, Za dziesięć minut trzynasta, Zastanów się co robisz, To ty, słodka, błyskawicznie podbiły Polskę stając się też swoistą dokumentacją czasów stanu wojennego i kartek na prawie wszystko.
W wyraźny sposób zmienił się też sceniczny wizerunek Dudka: ubrał przyciasny, czarny, rock'n'rollowy garnitur, a żywiołowej muzyce nierzadko towarzyszyło skakanie po pianinie, łamanie krzeseł, polewanie publiczności wodą. Na zarzuty bluesowych ortodoksów odpowiadał: Jestem showmanem, a nie produktem stworzonym przez menadżerów i koniunkturę. Jeżeli więc jestem i rock’n’rollowcem, i Shakin’ Dudim, i bluesmanem, i estradowcem, to nie wstydzę się tego pokazywać.
Shakin’ Dudi działał do końca 1986 r., pozostawiając po sobie album pod przewrotnym tytułem Złota Płyta, którego cały 70-tysięczny nakład rozszedł się w dwa tygodnie. Następnie przepoczwarzył się w The Dudi’s. Grali dalej rock’n’rolla, ale także rhythm'n'bluesa w klimacie z połowy lat 60. W międzyczasie, w 1985 r. stworzył 14-osobowy Big Band Boogie, z którym wystąpił m.in. na Rawie Blues, Olsztyńskich Nocach Bluesowych i Jesieni z Bluesem, zbierając wiele pochlebnych recenzji. Pod koniec roku ukazał się pierwszy w jego dorobku bluesowy album Irek Dudek No 1. Pokazywał trzy wcielenia Dudka: Big Blues Bandu, Big Bandu Boogie i nowej formuły: skrzypcowego tria Dudek-Błędowski-Gembalski. Pięknym i ważnym momentem roku 1985 było dla Dudka było przyznanie mu tytułu „Muzyka Roku” w ankiecie czasopisma Jazz Forum. Rok później od Programu III PR otrzymał nagrodę im. Marii Jurkowskiej. Skrzypcowe trio zaś okazało się zalążkiem projektu, który za kilka lat przyniósł wreszcie Dudkowi spory sukces poza Polską.
W drugiej połowie lat 80. Ireneusz Dudek coraz częściej skłaniał się ku bardziej kameralnym występom. Koncertował solo, akompaniując sobie na gitarze akustycznej i harmonijce. Tak było podczas trasy Blues/Rock Top ’86 i na Rawie Blues ’87 gdzie przedstawił m.in. akustyczne wersje utworów z repertuaru The Artwoods (I Keep Forgetting), Them (Gloria) i The Animals (House Of The Rising Sun). Po 1988 r. Dudek znacząco ograniczył działalność koncertową. Powód był bardzo osobisty. W 1987 r., po występie na festiwalu w Opolu, podeszła do niego dziewczyna z prośbą o autograf dla brata. Pół roku później zimą wzięli ślub. Do dziś Dudek używa pojęcia: życie przed – i z Iwoną. Sprawy zawodowe żony spowodowały, że następnych kilka lat mieszkał w Holandii, a do Katowic wracał zazwyczaj na kolejne Rawy Blues. W 1988 r. zagrał koncert, będący podsumowaniem 5-letniej działalności big-bandu. Rok później, znowu z big-bandem, ale także z orkiestrą kameralną. To był kolejny szok dla fanów bluesa. Recenzenci owe smyczkowo-gitarowo-saksofonowe brzmienie porównywali z twórczością Johna Mayalla z czasów płyt Bare Wires i Empty Rooms. Ten czas dokumentuje LP Nowa Płyta. Zawarty na niej Kameralny blues z tekstem Krzysztofa Daukszewicza na długo wejdzie do repertuaru i stanie się jego przebojem.
Ciężki wypadek samochodowy w grudniu 1989 r. na długie miesiące wyłączył go z czynnego życia estradowego. Wyszło jednak na to, że blues skutecznie leczy kontuzje. Na scenę Rawy Blues ’90 Dudek przykuśtykał o kulach, co nie przeszkodziło dać mu ze swym Big Bandem Boogie znakomity, energetyczny, na najwyższym poziomie, gorąco przez parę tysięcy słuchaczy przyjęty koncert.
W 1993 r. swoje symfoniczno-bluesowe wizje wyartykułował jeszcze dobitniej: Irek Dudek Symphonic Blues. Musiałem wymyślić coś, aby się wyróżniać. Po co komu Dudek, który gra prawie tak, jak Muddy Waters? – pytał retorycznie. U boku lidera pojawili się m.in. gitarzysta Robert Gola (partner z czasów schyłkowego Irjana), Roland Oumard (instr. klawiszowe) i Jerzy Piotrowski. W pieczołowicie przygotowanych aranżacjach Bronisława Dużego pokazał nowe wersje takich utworów, jak Rollin’ And Tumblin’, Trouble In Mind, Gloria, Kameralny blues, Przebierka, sięgnął też po temat z czasów Apokalipsy Wiatr się na jesionie wietrzy. Rozwijany i dopracowywany przez następne kilka lat projekt Symphonic Blues spotkał się z uznaniem także poza granicami kraju: Dudek odbył z tym programem trasy koncertowe po Austrii, Niemczech i Holandii, koncertował na kilku znaczących festiwalach (m.in. Insbruck Blues Night, Heilbronn Jazz & Blues Fest, Groningen Rhythm & Blues Night, Freiburg Blues Monday). Znalazł się na plakatach, których nazwa jego zespołu pisana była nie mniejszymi czcionkami niż Poppa Chubby, Luther Allison, The Holmes Brothers, Geno Washington, Calvin Jackson, Robben Ford, Little Willie Littlefield czy The Hoax. Jako pierwszy z Polaków i jeden z nielicznych Europejczyków wystąpił w słynnym niemieckim klubie jazzowym „Subway” w Kolonii. Koncerty te transmitowane były na całe Niemcy przez telewizje WDR i ZDF, a potem wielokrotnie powtarzane. Efektem tego była też płyta Live In Subway wydana przez wytwórnię Ruf Records (w Polsce ukazała się później, jako New Vision of Blues).
Niemieccy i holenderscy recenzenci zachwycali się wizjonerskim projektem Dudka, któremu udało się stworzyć udaną symbiozę muzyki bluesowej i polskiej melancholii. Thomas Ruf miał dalsze plany związane z symfoniczno-bluesową wizją Dudka, ale w końcu nie doczekały się one realizacji.
Dudek wciąż wykazywał niepokorną duszę szukając kolejnych, nowych muzycznych doznań. W 1998 r. – poza własnym programem bluesowym w opracowaniu na kwartet smyczkowy (do słów Curtisa Knighta - odkrywcy Jimiego Hendriksa) – zaproponował mieszaninę rock’n’rolla, rhythm’n’bluesa i hillbilly, wskrzeszając przy tej okazji oryginalny skład Shakin’ Dudiego. Okres swingowy dokumentuje koncertowy album Swing Revival (nagrania powstały podczas Rawa Blues ‘99) oraz studyjny krążek Platynowa Płyta.
Rok później Dudek zaprezentował się ponownie - ale tym razem z liczącą 16 osób - formacją Shakin’ Dudi Big Band. Występ związany był z promocją nowego albumu zespołu Płyta Roku. Muzyka była jeszcze bardziej neo-swingowa. Dudek komentował ten zwrot: Blues to jest całe życie, od niego nie da się uciec. Ale teraz wplatam go w neo-swinga.
Po 20 latach reaktywował Shakin’ Dudiego. Zreformowany Shakin’ Dudi (obok Irka i Darka: Tomasz Pala – fortepian, Irek Głyk – perkusja, Bartek Stuchlik – kontrabas i Łukasz Sosna – saksofon) miał zrealizować materiał demo, a wyszedł ze studia z gotowym repertuarem na album Złota płyta – ciąg dalszy.
Aby uczcić ćwierćwiecze powstania zespołu, na rynku pojawił się krążek 25, złożony z największych hitów. Ale to już historia, a Shakin’ Dudi jest jak najbardziej współczesny. Gramy w roku kilkanaście koncertów. Tylko tam, gdzie ktoś się do nas zgłosi. I zawsze na żywo, bo propagujemy hasło «Stop playbackowi! » – podkreśla Dudek. W finale gramy «Och, Ziuta», na bluesowo. Bo tak naprawdę «Ziuta» to utwór bluesowy – dodaje.
Muzyczne życie Irka Dudka tak się potoczyło, że to właśnie dzięki rock'n'rollowemu Shakin' Dudi stał się najbardziej rozpoznawalny jako artysta. I tak już chyba mu pozostanie. W końcu bez bluesa nie byłoby rock'n'rolla. Co jakiś czas powraca więc do swych bluesowych wcieleń. Występuje solo, dając rzetelne, akustyczne recitale, którymi potrafił skutecznie skupić uwagę sali zarówno prezentowanymi tekstami, jak i wyrazistą i bogatą w dźwięki grą na gitarze, zgłębieniu tajników której poświęca wciąż dużo czasu.
W 2010 r. zdecydował się na wydanie płyty Dudek bluesy. Ryzyko było duże, bo prezentował tu nowe, jazzujące swoje oblicze. Śpiewał z towarzyszeniem gitary akustycznej, harmonijki i skrzypiec. Na ostateczną formę muzyki duży wpływ mieli swingowo podgrywający pianista Kuba Płużek, kontrabasista Max Mucha i najbardziej rozbujany w całym towarzystwie perkusista Arek Skolik. Długo dojrzewałem do nagrania bluesowej płyty śpiewanej po polsku…. Czuję, że teraz do tego dojrzałem. Niedawno za granicą, gdy zaśpiewałem po polsku, usłyszałem opinię: «Jaki to śpiewny język!». Zdaję sobie sprawę, że trochę się nadstawiam, ale czynię to świadomie - mówił w wywiadzie dla kwartalnika Twój Blues (TB 40/2010).
W następnym roku z Shakin’ Dudim wydał kolejną płytę, ...bo ładnym zawsze lżej… Autor tekstów Darek Dusza dał Dudiemu nowe życie, pełne zabawnych, z życia wziętych sytuacji i poważniejszych refleksji.
Co jakiś czas odzywa się w Dudku jego bigbandowa dusza. W 2012 r. o występie Irek Dudek Big Band recenzent Twojego Bluesa pisał: sekcja dęta była majstersztykiem samym w sobie. Cztery trąbki, trzy puzony i cztery saksofony były tym, czym dla chorego jest kilka łyków tlenu. Irek ma swój indywidualny styl oraz śpiew, rozpoznawalny na mile. Świetna sekcja rytmiczna oraz klawiszowiec, były znakomitym dopełnieniem jego – jakże dobrego i trzymającego w napięciu występu. Dudek nie ugina się przed kolejnymi wyzwaniami. W 2013 zagrał w duecie z Jamesem Blood Ulmerem. Ulmer bardzo polubił Rawę. Sposób pojmowania bluesa przez Jamesa bardzo mi odpowiada, jednocześnie stawia wysoką poprzeczkę dla mnie, jako harmonijkarza. Wierzę, że koncentrując się na jednym instrumencie będę mógł bardziej wyrazić swą indywidualność w bluesie (TB 53/2013).
Rok później spełniło się jego kolejne marzenie: wprowadził bluesa „na salony” nowo otwartej sali koncertowej Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach prezentując swego symfonicznego bluesa z towarzyszeniem tej jakże renomowanej orkiestry.
Niezmiennie znakomicie radzi sobie w roli organizatora najważniejszego od lat festiwalu bluesowego w Polsce. Od pamiętnego roku 1992 - kiedy to zdecydował się na kontynuowanie organizacji Rawy Blues już na własne ryzyko - uczynił z festiwalu imprezę o najwyższych, światowych walorach i stale rosnącym prestiżu, co zostało też dostrzeżone w Ojczyźnie Bluesa. W 2012 r. The Blues Foundation z Memphis uhonorowała festiwal „bluesowym Oskarem”, najbardziej w świecie bluesa prestiżową nagrodą Keeping The Blues Alive. Rawa Blues był pierwszym w taki sposób wyróżnionym festiwalem z naszej części Europy.
Nie wiem jak wyglądałby polski krajobraz bluesowy bez Rawy Blues, bez Irka Dudka.