38. Rawa Blues Festival

27-29 września 2018

Wykonawcy

NOSPR

Marcia Ball, Martin Harley & Daniel Kimbro

Duża scena, Spodek

The Robert Cray Band, Dudek Big Band, Tinsley Ellis, Laura Cox Band

Wild Meg & The Mellow Cats, Cotton Wing, Makar & Children of the Corn, Kraków Street Band, Wicked Heads,

Scena boczna, Spodek

Blackberry Brothers, Black Pin, Blues Drawers, Blueshift, Herkonen, KSW 4 BLUES, My z Delty, Teksasy

Multimedia

The Robert Cray Band

Marcia Ball

Martin Harley & Daniel Kimbro

Dudek Big Band

Tinsley Ellis

Laura Cox Band

Wild Meg & The Mellow Cats

Duża Scena

Kronika

Uczestnicy tego festiwalu przez wiele lat otrzymywali szczególną premię. Gdy kolejna edycja Rawy Blues przechodziła do historii, telewizja dawała szansę powrotu do festiwalu dzięki cyklowi retransmisji zarejestrowanych koncertów. Powracały emocje i przeżycia w postaci profesjonalnie zrealizowanych zapisów telewizyjnych. 38. edycja festiwalu Rawa Blues okazała się imprezą ze wszech miar ekskluzywną. Telewizja publiczna – kanał Kultura, zrezygnował z zapisu tego ważnego wydarzenia muzycznego. W tym roku, kto był na Rawie Blues miał poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym. A w Katowicach między 27 a 29 września 2018 roku miały miejsce rzeczy niezwykłe i o wysokiej randze artystycznej. Na początek w sali kameralnej NOSPR przez dwa wieczory warsztaty gitarowe prowadził Tinsley Ellis. Podobnie jak w roku poprzednim Sonny Landreth, także ten bardzo doświadczony i ceniony artysta z Atlanty w stanie Georgia, okazał się dużą osobowością. Tinsley Ellis opowiadał o swoich fascynacjach bluesem i rock ‘n’ rollem. Osobiste wspomnienia ilustrował solową grą i śpiewem na mistrzowskim poziomie. Niestety znowu z tak bliskiego kontaktu z amerykańską gwiazdą, skorzystało zaledwie kilkudziesięciu uczestników. Na szczęście radiowa Trójka, a ściślej Jan Chojnacki spowodował transmisję warsztatów na żywo. 

Koncert galowy 28 września w dużej sali NOSPR miał dwie odsłony, akustyczną i tę mocno zelektryfikowaną. Najpierw duet angielsko-amerykański Martin Harley i Daniel Kimbro wprawił słuchaczy w zdumienie. W świetnej akustycznej przestrzeni gitara lap steel Harley’a i kontrabas Kimbro pięknie i bogato rezonowały. Klarowne dźwięki instrumentów przenikały się, wibrowały, zderzały i gasły w symbiotycznym związku, tworząc szczególny rodzaj akompaniamentu dla śpiewających muzyków. Wokalnie Martin Harley przykuwał uwagę już samą barwą głosu, nie mówiąc o lekkości i swobodzie, z jaką prezentował kolejne bluesowe kawałki ubarwione folkową melodyką lub rytmami country. Z kolei Kimbro odpowiadał na „zaczepki instrumentalne” partnera, improwizował lub śpiewał w harmonii. Muzycy wykonali kilka utworów z płyty Static In The Wires, wplatając do programu kilka wielkich tematów bluesowych jak „I Can’t Be Satisfied” i „Nobody’s Fault But Mine”. 

Gwiazdą pierwszego wieczoru była wielokrotna laureatka Blues Music Awards Marcia Ball, amerykańska pianistka i wokalistka, która tym razem przyjechała z zespołem w powiększonym składzie o saksofon i waltornię. Śpiewająca pianistka debiutowała na Rawie Blues siedem lat wcześniej w Spodku. Sala NOSPR stwarzała zupełnie inne warunki, co dało się zauważyć w pierwszych minutach koncertu. Pierwsze dwa utwory mogły odbiorców lekko zatrwożyć, bo fortepian koncertowy i śpiew ledwo się przebijały przez masę dźwięków. Wkrótce brzmienie zespołu nabrało właściwych proporcji, chociaż głos Marcii Ball tego wieczoru nie miał barwy i mocy znanej z ostatniego albumu studyjnego Shine Bright. Koncert wypadł jednak świetnie, trwał dwie godziny, składał się z dwudziestu utworów w dużej części pochodzących z najnowszej płyty. Sala przyjęła szczególnie gorąco utwór „When The Mardi Gras Is Over”, utrzymany w rytmicznym klimacie muzyki zydeco. Podobać się mogła zmienna dynamika i rytmika piosenek, liczne odniesienia do boogie, i szerzej, do muzyki nowoorleańskiej. W solówkach brylowała nie tylko liderka – jak zwykle fantastycznie stylowa – lecz również saksofonista Eric Bernhardt oraz gitarzysta Mike Schermer. Występ miał tempo, dramaturgię, łączył świetną muzykę z elementami rozrywki. Pod koniec koncertu do zespołu dołączył Irek Dudek, wykonując w absolutnie urzekający sposób solo na harmonijce w utworze Randy’ego Newmana „Louisiana 1927”. Wieczór zakończyły jeszcze dwa siarczyste rock ‘n’ rolle z wciągniętym do zabawy na scenie Irkiem Dudkiem.

Tradycyjnie zmagania konkursowe na Małej Scenie rozpoczęły się w sobotę około południa, kiedy do Spodka dociera zwykle setka bluesfanów. W ostatnich latach daje się zauważyć, że osiem konkursowych prezentacji cechuje duża rozpiętość stylistyczna. Na szczęście skończyły się odgrywane przez lata bluesowe standardy. Nowe pokolenie entuzjastów bluesa, epatuje własną twórczością, brak jeszcze pomysłów na ciekawsze aranżacje i bagatelizowanie formy scenicznej. Duże wrażenie zrobiły grupy Blues Drawers, Teksasy i Blackberry Brothers. Z tego zestawu najciekawiej ta druga, grając wyrazistą, energiczną wersję southern rocka. Grupa ma solidnego frontmana Mateusza Polańskiego, który ma rewelacyjne wsparcie dwóch gitar braci Jeżyna. Jury, pod przewodnictwem znanego śląskiego bluesmana Marka Makarona Motyki wybrało zwycięzcę w innych rejonach, co ogłoszono podczas popołudniowych koncertów w Spodku. 

Niewdzięczna rola otwarcia, po godzinie 15, koncertów na Dużej Scenie Spodka, przypadła trójmiejskiej grupie Cotton Wing. Wielokrotnie grający już na Rawie Blues  zespół, w zwartym 20-minutowym programie wypadł bardzo dobrze, prezentując solidne brzmienie i własny repertuar z premierowym utworem na finał. Zaraz po tym poznaliśmy laureata Małej Sceny, zespół KSW 4 BLUES. Grupa, która może się pochwalić dwoma płytami, gra swojskiego bluesa, wyraźnie nawiązującego do ludowych tradycji i surowego brzmienia. W składzie instrumentalnym pojawił się cigar box, na którym Krzysztof Wydro wywijał smyczkiem. Dla śląskiego zespołu ważny jest przede wszystkim przekaz zawarty w polskich tekstach i dość prosta oprawa instrumentalna. 

Trio Makar & Children Of The Corn ma spore grono fanów, którzy lubią się poddać erupcji energii muzycznej, jaką to trio prawie zawsze wyzwala na koncertach. Muzycy wychowani na hard rocku i brytyjskim bluesie lat 60. dają z siebie wszystko, żeby zarazić odbiorców wykonywaną muzyką. Trochę przeszkadza w poddaniu się dynamicznej grze kapeli nadpobudliwość basisty, który biega, skacze, robi piruety nawet podczas tak fantastycznych kawałków jak „Green Manalishi” grupy Fleetwood Mac. Kapela jednak ma moc i proponuje szczególną mieszankę rocka, zaprawionego teksańskimi i meksykańskimi nutami. Z większym wyczuciem dramaturgii na scenie i na znacznie mniejszym poziomie głośności, przebiegł krótki występ kwartetu Wicked Heads. Po kilku latach pracy krakowski zespół dał dowód wyraźnej odmiany i dojrzałości, grał z większą determinacją i zadziornością. Kolejne piosenki miały w sobie pociągającą transowość. Przez drapieżne tony instrumentów przedzierał się tajemniczy i kuszący głos wokalistki Kasi Miernik. Duch krakowskiego muzykowania rozwinęła kolejna kapela. Każde pojawienie się na scenie dużej grupy Kraków Street Band jest niczym niespodziewany powiew świeżości i radości muzykowania. Instrumenty akustyczne, jak gitary i bandżo, rewelacyjnie współbrzmiały z trąbką i saksofonem. Była w tej prezentacji żywiołowość, spontaniczność i intensywność, a w dodatku wszystko wibrowało instrumentalną biegłością. W tym zespole każdy muzyk jest solistą. Kropkę nad i w koncercie krakowskiego oktetu, postawił jak zwykle wokalista Łukasz Wiśniewski. Po takim strzale włoski zespół Wild Meg & The Mellow Cats nie miał łatwego zadania na starcie. Niepewność kontaktu muzyków ze słuchaczami szybko ustąpiła i przez następne pół godziny kwintet bawił wszystkich subtelnym neoswingiem. Wokalistka Wild Meg doskonale wyczuwała konwencję retro w bluesowych piosenkach nawiązujących do lat 40. i 50. Jej poczynaniom uroku dodawały solowe partie saksofonu i gitary. 

Taneczny nastrój narzucony przez włoskich muzyków, zmiotła błyskawicznie sensacyjna grupa z Francji Laura Cox Band. Nikt dotąd na Rawie Blues nie podniósł poziomu decybeli tak zdecydowanie, jak ci muzycy. Liderka grupy o aparycji modelki okazała się ekspresyjną wokalistką i gitarzystką z efektownym, wirtuozowskim zacięciem. Gitara Gibson i wzmacniacz Marshalla były najlepszymi narzędziami, jakie w pełni potrafiła wykorzystać Laura Cox. W zestaw bodaj dziewięciu wykonanych utworów, Cox włączyła „Foxy Lady” Jimi’ego Hendrixa, zdobywając nie tylko sympatię, ale i podziw młodej części widowni. Współczesny blues ma i takie mocne, agresywne oblicze, o czym świadczą miliony kliknięć w YouTube na koncie właśnie tej gitarzystki. 

Po rockowej eksplozji skromny skład tria Tinsley’a Ellisa sprawiał wrażenie zagubionego. Nic bardziej mylącego. Artysta z Atlanty systematycznie i z wprawą po kilku minutach odzyskał teren po przejściu huraganu „Laura”. Ellis czystym i mięsistym dźwiękiem gitary zaczął od utworu „Broken Man”. W porównaniu z delikatną grą podczas warsztatów, tym razem ten rasowy gitarzysta rozwinął skrzydła i w dziesięciu utworach w esencjonalny sposób przedstawił dojrzałe i szlachetne podejście do bluesa. Obok własnych utworów zabrzmiały tematy Otisa Rusha oraz Freddy’ego Kinga. Pasjonaci gitary musieli docenić zawarty w grze Ellisa bogaty katalog środków wyrazu, jak sprzężenia, wah wah, wibrato, czy slide. Kunszt gry bluesa na gitarze przypieczętował artysta przywołując mocny kawałek własnej kompozycji „The Other Side” z płyty Speak No Evil. 

Po dominacji gitary przyszedł czas na kilkunastoosobowy Irek Dudek Big Band. W założeniu koncert miał być powtórzeniem występu orkiestry z ubiegłego roku w NOSPR. Tymczasem big band Dudka zademonstrował bardziej skondensowany repertuar, większą dynamikę gry, silniejszą artykulację i mięsiste brzmienie dęciaków. Sprawił swoim występem wielką przyjemność zarówno konsumentom wielkich światowych przebojów znanych z nagrań Ray’a Charlesa, jak i amatorom bardziej wyrafinowanych klimatów z pogranicza bluesa i jazzu. Takie oczekiwania spełniły m.in. utwory „Blues In A”, „From Alojz To Alex” i „Something Must Have Changed”. Maraton koncertów pięć minut przed godziną 22 wszedł w fazę finałową. 

Ostatnie dwie godziny kilka tysięcy słuchaczy spędziło z gwiazdą bluesa Robertem Cray’em. Zespół prowadzony przez znakomitego wokalistę i gitarzystę grał energicznie, nie robił prawie przerw między utworami, co jeszcze bardziej podkręcało tempo koncertu. Kwartet muzyków nie tylko nie zawiódł, lecz mógł wprawić w zachwyt. Rewelacyjny wokal Cray’a i zwartość jego solówek na gitarze dowodziły, że artysta ma za sobą okres popisywania się swoją elokwencją instrumentalną. Grał oszczędniej, krystalicznym dźwiękiem, łącząc funkcje solowe z rytmicznymi. Artysta przypomniał znane utwory „Bad Influence” i „Strong Persuader”, dorzucił „I Shiver” i „In My Soul”. Przedstawił także kilka utworów z ostatniej płyty studyjnej. Robiła wrażenie funkowa rytmizacja wielu utworów, zmienność barwy gitar i liczne partie instrumentów klawiszowych. Koncert Roberta Cray’a od początku do końca był elektryzujący. Artysta rzeczywiście nieustannie nasyca bluesa nowoczesnymi elementami. Nawet te dobrze znane utwory z przeszłości zyskały dodatkowej świeżości. Rawa Blues mieniła się wieloma barwami, pokazała bluesa w szerokim kontekście i raz jeszcze potwierdziła klasę wielu artystów o światowej renomie.