33. Rawa Blues Festival
5 października 2013
Wykonawcy
Koncert finałowy
Keb' Mo' Band (USA), Otis Taylor Band (USA), James Blood Ulmer & Irek Dudek Duo (USA/Polska), Heritage Blues Orchestra (USA/Francja), Ruthie Foster (USA), The Stone Foxes (USA)
Duża scena
Jan Gałach Band, HooDoo Band, Laureat Publiczności - 2 Late, Laureat Internautów - Marek Tymkoff Trio
Scena boczna
2 Late, The Blues Experience, Cheap Tobacco, The Harpagans, Open Blues, Paweł Izdebski Akustycznie, Robert Kordylewski, Willie Mae Unit
Multimedia
Keb' Mo'
Trzykrotny laureat Grammy na dwa dni przed 33. edycją Rawa Blues Festival świętował w Polsce swoje 62. urodziny. Jego prawdziwe nazwisko to Kevin Moore, przydomek Keb' Mo' został wymyślony przez perkusistę Quentina Dennarda. Chociaż duży wpływ na jego twórczość miała muzyka Roberta Johnsona i Sona House'a, Keb' Mo' w ostatnich latach jest uznawany za jednego z najważniejszych innowatorów bluesa. Jego koncert został świetnie odebrany przez publiczność zgromadzoną w Spodku.
Otis Taylor
Urodzony 30 lipca 1948 roku Otis Taylor wyróżnia się chociażby tym, że obok gitary i harmonijki wykorzystuje tak nietypowe dla bluesowych wykonawców instrumenty jak banjo i mandolina. Muzyką zajmował się już dawno temu, jednak w latach 70. niemal całkowicie porzucił to zajęcie by handlować antykami. Do bluesa powrócił dopiero w 1995 zakładając The Otis Taylor Band i od tej pory zjednuje sobie coraz szersze rzesze fanów.
James Blood Ulmer & Irek Dudek Duo
James Blood Ulmer - legendarny gitarzysta jazzowy i bluesowy, który w latach 70. współpracował ze słynnym Ornette'em Colemanem. Irek Dudek - człowiek, którego bywalcom Rawy przedstawiać nie trzeba. Wspólny występ tych dwóch muzyków to eksperyment na skalę światową, próba połączenia wieloletnich doświadczeń tych dwóch muzyków, co więcej eksperyment udany! Podczas tego, w dużej mierze improwizowanego, koncertu na naszych oczach powstawała nowa jakość, muzyka daleka od tradycyjnego oblicza bluesa, a jednocześnie głęboko osadzona w jego tradycji.
Heritage Blues Orchestra
Chociaż zespół istnieje od niedawna to jednak przebojem wdarł się na rynek bluesowy, a ich debiutancki album "And Still I Rise" z 2012 roku został m. in. nominowany do nagrody Grammy w kategorii Najlepszy Bluesowy Album Roku. Trzon grupy to gitarzyści Junior Mack i Bill Sims Jr. oraz córka drugiego z nich - Chaney Sims. W skład zespołu wchodzą również Vincent Bucher, Kenny Smith i nadająca ich muzyce niepowtarzalne brzmienie sekcja dęta: Bruno Wilhelm, Kenny Rampton, Steve Wiseman i Clark Gayton.
Ruthie Foster Quartet
Podobnie jak w przypadku Heritage Blues Orchestra, również album Ruthie Foster zatytułowany "Let It Burn" był nominowany w 2013 roku do Grammy. Pochodząca z Texasu artystka, w której muzyce, oprócz bluesa, słychać również wpływy muzyki gospel, soul i folk jest również laureatką kilku nagród Blues Music Awards, a także Koko Taylor Award.
The Stone Foxes
Istniejąca od 2005 roku grupa The Stone Foxes pochodzi z San Francisco i spośród artystów występujących na 33. Rawa Blues Festival reprezentuje nurt najbardziej zbliżony do blues-rocka, a nawet hard-rocka, co udowodniła 5 października 2013 roku dając w Spodku niezwykle energetyczny koncert, który rozruszał publiczność i przygotował ją na występy gwiazd.
Duża scena
Mała scena
Kronika
W pierwszy weekend października na festiwal do katowickiego „Spodka”, jak do zapomnianej świątyni, na coroczną celebrację swoich muzycznych pasji zjeżdżają się fani bluesa. Miejsce tyle symboliczne, co wiejące chłodem betonowo-stalowej konstrukcji, w której tworzenie klimatu i komfortu przebywania, wymaga od każdego dużego samozaparcia i wyobraźni. Jak więc w obliczu wyróżnionego szczególną nagrodą festiwalu kolejny raz zabłysnąć, było chyba głównym „zmartwieniem” organizatora Rawy. Przyznana przez Blues Foundation w Memphis nagroda „Keeping The Blues Alive” oraz ściągnięcie na festiwal Roberta Craya w 2012 roku, podniosły poprzeczki wymagań i oczekiwań. I znowu plakat imprezy z listą wykonawców bił po oczach liczbą zaproszonych wykonawców i ich rangą w świecie bluesa. Gdyby zliczyć razem tytuły, nagrody i wyróżnienia gwiazd, które 5 października wystąpiły w Katowicach, byłoby wrażenie, że to jakaś ważna gala w Memphis lub Los Angeles.
Jak zwykle wszystko zaczęło się wczesnym rankiem, swojsko a nawet nieprzytulnie, na Małej Scenie wciśniętej między schody a filary foyer Spodka. Z ponad stu zgłoszeń do konkursu w ostateczności wystąpiło 8 podmiotów wykonawczych, sprawiając społecznemu jury(5 osób wybranych z widowni) kłopot oceny, już samą rozległością stylów, składów instrumentalnych i poziomem wykonawczym. Przesłuchania rozpoczęła grupa Blues Experience z Rybnika, grając bez animuszu i pomysłowości. Kwintet nie wyszedł poza przedstawienie typowego bluesa a muzycy ograniczyli się do mechanicznego akompaniowania wokalistce Annie Pawlus. Więcej życia tchnął w muzykę zespół Open Blues, który z racji pedagogicznych zamiłowań muzyków, można by nazwać związkiem nauczycielstwa bluesowego pod wodzą Grzegorza Minicza. Z dorobkiem dwóch płyt i własnym repertuarem Open Blues pozostawił publiczność w znacznie lepszych nastrojach. Zdecydowane wtargnięcie na małą scenę miało miejsce z powodu grupy Cheap Tobacco z Krakowa. W ostatnich latach niezwykle aktywny zespół zagrał trzy utwory, świadczące o chęci rozbicia ram formalnych bluesa. Muzyka miała wyraźne kontury, rockowy rytm, jękliwą gitarę solową i dynamiczną wokalistkę a całość występu pozostawiła silny przekaz emocjonalny. Zupełnie inaczej zaprezentował się zespół Harpagans, któremu na początku przeszkodziły nieznośne sprzężenia nagłośnienia. Mimo, że młodzi muzycy piszą własne piosenki z polskimi tekstami, repertuar ciąży w stronę rock and rolla, spontaniczność walczy z lekkim bałaganem instrumentalnym, by w efekcie sprawiać wrażenie nieporadnego kopiowania stylu Shakin’ Dudiego. Następne trzy kwadranse przesłuchań konkursu wypełnili kolejno dwaj śpiewający gitarzyści Robert Kordylewski i Paweł Izdebski. Ten pierwszy wniósł powiew świeżości i luzu mimo, że wykonywał utwory bluesowe w tradycyjnej formie, z szlachetnym akompaniamentem harmoniczno-rytmicznym, wykorzystującym zaawansowaną technikę gry finger-picking. Z kolei Paweł Izdebski z towarzyszeniem gitary akustycznej zaśpiewał m.in. standard I Don’t Need No Doctor i zabłysnął wprowadzaniem do śpiewu falsetu i modnych w alternatywie rockowej załamań głosu. Na Małej Scenie zrobiło się ciasno po wejściu grupy 2 Late, w której obok sekcji rytmicznej i frontmana wokalisty z gitarą elektryczną, zagrały klawisze oraz skrzypce, by w końcu uderzyć siłą sekcji dętej a także głosu dodatkowej wokalistki. Przez kilkanaście minut występu królował rhythm and blues z akcentami funky. Bardzo zróżnicowany konkurs zakończył duet Willie Mae Unit, który zaopatrzony w gitary akustyczne, bandżo, gitarę dobro i harmonijkę sprawił, że do słuchaczy popłynęła muzyka barwna, skoczna i z dużym ładunkiem uroku.
Wieloletnie obserwacje festiwalu Rawa pokazują, że zaledwie kilkuset osobowa grupa odbiorców jest w stanie skorzystać z pełnej oferty jednodniowej imprezy. Większość wypełnia salę Spodka dopiero w momencie uruchomienia Dużej Sceny festiwalowej, co zwykle staje się zaraz po godzinie 15. O ostatecznej frekwencji decyduje jednak trochę później fala widzów napływająca dopiero na czas występu gwiazd wieczoru. Tym razem trudno było jednak ustalić, kto z wykonawców jeszcze nie zasługuje na to miano a od kogo zaczyna się parada gwiazd. Tym bardziej, że o występie krajowej formacji Tymkoff Trio zdecydowała przynajmniej połowa z 10 tysięcy uczestników glosowania w Internecie. Marek Tymkoff z kolegami w pełni udowodnił trafność wyboru, dając koncert energetyzującej muzyki z rejonów blues-rocka. Lider dysponuje mocnym głosem i śpiewał z nerwem co doskonale harmonizowało z jego sprawną grą na gitarze, dostatecznie rytmicznej, eleganckiej i emocjonalnej. Utwór „Hoochie Coochie Man” Williego Dixona był dobrym wprowadzeniem w strefę muzyki, kiedyś objawionej światu przez Steviego Raya Vaughana. Pozostałe utwory utrzymane na podobnym poziomie wykonawstwa dały pokaźny kredyt Tymkoff Trio na najbliższą przyszłość.
Przyjemność ogłoszenia nazwiska laureata konkursu na Małej Scenie miał prowadzący te przesłuchania Marek Jakubowski, który tym samym zapowiedział występ zespołu Cheap Tabacco. Paradoksalnie obecność na głównej scenie festiwalowej jeszcze bardziej ośmieliła zespół, pokazując moc grania, instrumentalną dojrzałość gitarzysty Roberta Kapkowskiego i wdzięk wokalistki Natalii Kwiatkowskiej. Wrocławski zespół Hoodoo Band niejednokrotnie pokazał, że buduje klimat koncertu poprzez intensywny rytmiczny groove oraz zmyślne łączenie wielu elementów stylistycznych. Tym razem ograniczenie czasowe pozwoliło jedynie tę cechę zasygnalizować, a zwłaszcza uwypuklić bluesowy charakter muzyki grupy. Aktywna gra gitarzysty Bartka Miarki, rewelacyjne partie klawiszowe, rozkołysany żeński chórek, to wszystko razem dało poczucie dużego ruchu na scenie i w całej muzyce. Przez następny kwadrans przemknął koncert grupy Jan Gałach Band. Uwagę słuchaczy przyciągali: ekspresyjna wokalistka Karolina Cygonek oraz lider Jan Gałach, bardzo oryginalny skrzypek, który tym razem zabłysnął również jako gitarzysta. Krótki koncert pokazał, że wśród krajowych zespołów bluesowych to zupełnie nowa jakość, wynikająca przede wszystkim z innego podejścia do funkcji instrumentów w grupie oraz szczególnej dbałości o wysoki poziom aranżacji utworów. Po tym występie po raz pierwszy podczas tego maratonu festiwalowego pozostał niedosyt. Jednak realizacja wszystkich punktów programu wymagała dyscypliny i bezwzględności Jamesa Bonda, nawet w przypadku próśb słuchaczy o bisy. Jak zwykle roli bezwzględnego arbitra z klasą podjął się Jan Chojnacki.
Paradę zagranicznych wykonawców otworzyła grupa The Stone Foxes z Kalifornii. Od początku zgrana paczka muzyków objawiła spore pokłady energii i traktowanie bluesa jako katalizatora własnych poszukiwań. Stąd zupełnie inna interpretacja tematu „Spoonful” Williego Dixona a potem zamęt wynikający z skłonności do spontanicznego jammowania z psychodelicznymi odjazdami instrumentalnymi włącznie. Muzycy dysponowali jednak dostatecznym potencjałem i możliwościami, żeby wymieniać się instrumentami lub głównymi partiami wokalu, bawić się przesterowanym brzmieniem i rozciągać kolejne utwory. Największe wrażenie zrobił śpiewający perkusista a także harmonijkarz Shannon Koehler kipiący energią i zaangażowaniem.
Drobna postać Ruthie Foster z wydającą się przy niej wielką gitarą akustyczną, nijak nie przypominała o wyjątkowo wysokiej na rynku pozycji tej teksańskiej wokalistki. W otoczeniu trójki muzyków Family Band, Foster szybko zasygnalizowała na czym polega jej wielkość przypieczętowana dopiero co zdobytym tytułem Bluesowej Artystki Roku pisma Living Blues. To siła jej głosu, jego barwa i skala sprawiają, że słuchaczom zapiera dech, kiedy artystka śpiewa własne wersję przeboju Adele „Fire to the Rain” a później „Ring of Fire” Johnny’ego Casha. Nagle piosenka country staje się melancholijną balladą bluesową. W śpiewie Foster było dużo ciepła, słodyczy i uczuciowości, lecz może jeszcze bardziej godne podkreślenia jest to cudowne ulepianie muzyki z wątków bluesa, soulu, gospel i jazzu. W piosenkach tej wokalistki wszystko co śpiewa staje się głębokim przeżyciem i osobistym przekazem. Nawet wpleciona w godzinny koncert piosenka zespołu Crosby, Stills and Nash „Long Time Gone” nabrała duchowości, zwłaszcza kiedy Foster wsparli wokalnie basistka Tanya Richardson, perkusistka Samantha Banks i klawiszowiec Scottie Miller. Ten zróżnicowany w tempie, rytmie i charakterze utworów koncert, był stanowczo za krótki jak na klasę artystki i żądania publiczności.
Kolejnym zaskoczeniem w programie Rawy była obecność międzynarodowej formacji Heritage Blues Orchestra, której płyta And Still I Rise nominowana była w 2012 do nagrody Grammy. Trzon zespołu stanowią gitarzysta i wokalista Bill Sims Jr., jego córka wokalistka Chaney Sims oraz wszechstronny elektryczny gitarzysta Junior Mack. To ich splatające się głosy i rytmiczny akompaniament stawały się zaczynem niezwykłych muzycznych zdarzeń, z udziałem perkusisty Kenny’ego Smitha, czteroosobowej sekcji dętej z Francji uzupełnionej o fantastycznego harmonijkarza Vincenta Buchera. Występ orkiestry można by krótko określić jako czarowną podróż po bezdrożach muzyki amerykańskiej, kiedy usłyszeć można skrawki melodii country, tradycyjne synkopowe granie jazzu z Nowego Orleanu, śpiewy gospel, miarowe skandowanie pieśni chain gang oraz surowe brzmienia chicagowskiego elektrycznego bluesa. Orkiestra wykonała większość utworów z wspomnianej płyty m.in. „Big Legged Woman”, „In The Morning”, „Go Down Hannah” czy „Get Right Church”. W muzyce ansamblu zniewalała łatwość przekształcania prostych tematów w rozbudowane post-modernistyczne utwory jazzowe. Utwór „Catfish Blues” jawił się jakby proste ostinato Johna Lee Hookera walczyło z rozbuchaną brawurą instrumentalną grupy Earth, Wind and Fire. Bill Sims, Jr. wrzucał do utworów motywy śpiewu Howlin’ Wolfa lub Johna Lee Hookera a kiedy zasiadł do fortepianu, wspaniale zaśpiewany przez Chaney Sims „St.James Infirmary” poprzedził wstawką z „Dla Elizy” Beethovena. Podniecające i zaczepne partie gitary elektrycznej z użyciem slide’u lub na gitarze dobro, zafundował słuchaczom Junior Mack. Brak kontrabasu wypełniała czasami tuba a brzmienie zespołu było solidne i jędrne. Najciekawsze jednak było to wodzenie słuchacza od prostych, korzennych schematów afroamerykańskiej muzyki po zabudowane kolejnymi warstwami struktury, ocierające się o atonalność free jazzu.
Gitarzysta James Blood Ulmer może pochwalić się sporą ilością wizyt na Rawie, zawsze jednak jest to nowa propozycja muzyczna. Tym razem usłyszeliśmy amerykańskiego wokalistę i gitarzystę w duecie z…Irkiem Dudkiem. Symbolicznie te dwie różne tożsamości kulturowe, przejawiły się w białym i czerwonym garniturach artystów. Obaj muzycy zaprezentowali szczególny rodzaj motywicznego snucia bluesowego, na bazie znanych tematów, skal i nastrojów. Chropawy, niski głos i „pływające” brzmienie gitary Ulmera podsycała intensywna, niemal równoległa gra Dudka na harmonijce. Muzyka falowała, tężała dynamicznie lub nikła, sprawiając wrażenie ścieżki dźwiękowej filmu, a kolejne tematy płynnie przenikały jeden w drugi.
Zaproszenie Keb’ Mo’, wielokrotnego laureata nagrody Grammy, muzyka najlepiej czującego się w środowisku artystów jazzu i bluesa, było odpowiednikiem ubiegłorocznej wizyty na Rawie Roberta Craya. Kwartet pod wodzą wysokiego i smukłego jak na swoje 62 lata artysty (urodzinowy tort otrzymał w Katowicach dokładnie w przeddzień występu) wygenerował miękką, soczystą wersję bluesa, pełną elegancji i nieskrepowania. Keb’ Mo’ lubi eksponować i bawić się podstawowymi składnikami muzyki, rytmem, harmonią i melodyką. I z każdego z tych elementów czyni atut swojej sztuki. Po bluesowym wstępie z ładną solówką a la B.B. King zaśpiewał kilka przebojów dowodząc, że blues może być także melodyjną i dobrej jakości piosenką, jak „Just Like You, Soon As I Get Paid”, „Am I Wrong” czy „The Door”. Jeszcze nigdy na Rawie nie było tylu chwytliwych melodii, oprawionych w wyrafinowaną aranżację i subtelne barwy jak podczas tego jednego koncertu. Keb’ Mo’ zauroczył nie tylko aksamitem głosu, pięknym frazowaniem i kulturą muzyczną, lecz także dużym arsenałem środków jako gitarzysta. Artysta miał świetne oparcie w zespole, mógł się podobać gęsto grający basista Vail Johnson. W utworze „The Door” zaskoczył poziomem śpiewu w stylu Steviego Wondera klawiszowiec Michael Hicks niespodziewanym wejściem na solo na harmonijce ustnej Irka Dudka. Po kilkunastu utworach widownia wymusiła jeszcze na Keb’ Mo’ dwa smakowite bisy.
Jedenastą godzinę a zarazem finał festiwalu wypełnił koncert zespołu Otisa Taylora. Obok Keb’ Mo’ właśnie kwintet Taylora był drugim powodem uczestnictwa w 33 edycji imprezy 4 tysięcy fanów bluesa. Są zdeterminowani żeby przeżyć tak dużą dawkę muzyki, która siłą rzeczy wywołuje zmęczenie i otępienie wrażliwości słuchowej. A muzyka proponowana przez Otisa Taylora to był prawdziwy dopalacz, skok głośności, dynamiki i intensywności wrażeń. Już po paru utworach stało się jasne, że nagrania płytowe Taylora nie mają w sobie tej dosadności żywego grania, brak im również hipnotycznego naelektryzowania, które promieniuje ze sceny. Wokalnie Taylor przypominał szorstkim głosem szamana, rzucającego zaklęcia przy dźwiękach rozkręconej, natrętnej gitary elektrycznej. W dodatku krążyły wokół niego „złe duchy” w postaci skrzypaczki Ann Harris i gitarzysty solowego Shawna Starsky’ego (kolejny artysta amerykański z polskim rodowodem, nazywa się naprawdę Shawn Stachurski). Już w drugim kawałku „Blue Rain In Africa” muzyka osiągnęła znamiona narkotycznego seansu. Bluesowy trans miał zmienną amplitudę dynamiki, pojawiały się wtręty znanych tematów a zjawiskowa Ann Harris swoim pantomimicznym ruchem scenicznym wprowadziła do muzyki element teatralizacji. Kolaże wątków melodycznych (np. „Amazing Grace” jako solowa partia skrzypiec) i rytmów pojawiały się znienacka, czasem jako efekt interakcji Taylora z słuchaczami. Te różne działania budowały napięcie i psychodeliczny wymiar spektaklu. Bis w wykonaniu Otis Taylor Band tuż przed północą zakończył wyjątkowo udaną artystycznie Rawę.
Odporny na trudności całodniowego pobyty w hali „Spodka”, wnikliwy słuchacz mógł cieszyć się jakością nagłośnienia, nie nachalną realizacją oprawy świetlnej i w końcu musiał stwierdzić, że współcześnie formuła bluesa to bardzo rozległy obszar, na którym dzieją się fantastycznie kreatywne zjawiska, dalekie od schematów, wyjałowienia i rutyny.